Msza na 55 rogów
Już chciałem zrezygnować. Po powrocie z Warszawy byłem zmęczony jak wyżeł po trzydniowych kaczkach i marzyłem o 24 godzinnym śnie. Miałem właśnie zamiar to marzenie urzeczywistnić ale jeszcze z przyzwyczajenia, przed prysznicem zajrzałem na fejsa. A tam wiadomość od Marka Kochana: - wiem, ze masz przyjechać. Czekam. Zawieść Marka? Jeszcze nie ten poziom padnięcia. Wiec prysznic, krótki sen i ruszam.
Do Garbicza 100 kilometrów; rzut beretem. Po drodze jeszcze chwila drzemki na parkingu i już jestem. Ledwie wysiadam z samochodu, jeszcze progu pałacu nie przestąpiłem a już otaczają mnie charakterystyczne dźwięki myśliwskich rogów. Mogę iść o zakład, ze w balowej muzyków męczy Stefan Śliwa, w Rycerskiej trenują pod okiem Agnieszki Rybickiej, a Artur Kanawka gdzieś na poręczy sofy w Sali Kawiarnianej przysiadłszy pokazuje jak wydobyć wysoki ton z parforsa w stroju es. Ciekawe kto jest jeszcze? Wiem, ze nie ma stałego profesora, nestora Ogólnopolskich Warsztatów Sygnalistów Myśliwskich Krzyśka Kadleca. Spotkałem go wczoraj na targach w Warszawie, wiec nie może być w Garbiczu. I z kim ja teraz fajkę będę pykał, z kim wymieniał się aromatyczna amforą i słodkawym Springwaterem?
Warsztaty trwają w najlepsze. Po całym pałacu niosą się dźwięki, takty i duże fragmenty muzyki myśliwskiej. Jak co roku od ośmiu lat. Warsztaty wymyślił Robert Olejarz. Właściwie nigdy go nie spytałem skąd ten pomysł? Ale rewelacyjny. Na trzy robocze dni z całej Polski do Garbicza, w gminie Torzym, na lubuskiej ziemi, pięknie położonego miedzy dwoma jeziorami zjeżdżają adepci sztuki grania na rogu myśliwskim i pod okiem doświadczonych muzyków szlifują swój warsztat. W tym roku prócz już wymienionych byli to jeszcze Andrzej Kulka, Wojciech Jeliński i Marcin Nowak. Założenia są dwa- ale jakże istotne. Po pierwsze – nieważne jaki poziom reprezentujesz – jest tu miejsce dla Ciebie. Stąd spotykają się tu początkujący sygnaliści i weterani rozlicznych konkursów. Po drugie – profesorowie mają czas dla uczniów a ci mogą o wszystko pytać i wielokrotnie męczyć profesorskie uszy fałszywymi tonami. To nie konkurs, można się pomylić, zafałszować, zagrać nie tak. Nic dziwnego, że ostatnie „konsultacje” odbywają się jeszcze krótko przed północą. Tu Ci za to głowy nikt nie zmyje a wręcz odwrotnie – pomoże wydobyć właściwy ton, podpowie jak oddychać czy jak maskować potknięcia. Nic więc dziwnego, że wielu uczestników przyjeżdża tu co roku. I do tego to, co w każdej rozmowie podkreślali uczestnicy: - prócz muzyki jest wspaniała atmosfera koleżeńska, nawiązują się nowe przyjaźnie, łagodnieją stare spory, przy wieczornym stole toczą się rozmowy o wyższości łowieckiego munduru nad uniformem uczniowskim z Brynka, o zbliżającym się spotkaniu w Wilanowie i jego niuansach, o wyższości stroju Es nad G czy odwrotnie, o tym gdzie dokonać renowacji instrumentu i jaki ustnik jest najlepszy do jakich ust. Gdzieś gra harmonia, ktoś próbuje zanucić melodię.
Toczą się rozmowy, wszyscy szukają rozbieganego jak zwykle Roberta i tylko kilka osób nerwowo przechadza się po Sali. Pytam Marka cichutko – o co coman? – Będą zdawać egzaminy do Klubu Sygnalistów Myśliwskich. A to nie takie proste. Wszyscy niby żartują, Justyna przekonuje, że tu łatwiej; wie bo sama zdawała w zeszłym roku, ale kandydaci jej chyba nie wierzą. A Wysoka Komisja pod przewodnictwem Artura zasiada za stołem w sali cicho jak makiem zasiał. Magdalena Szulc, Patrycja Domogała, Mariusz Musiolik, Maciej Kurzawski, Sebastian Nieborak po kolei prezentują się przed jurorami. Magda Szulc Z zespołu KŁ „Żuraw” Brójce gra pierwsza i… podnosi poziom. Następni piorunują ją wzrokiem ale… grać trzeba. I okazuje się, ze jednak warsztaty pomagają. Wszyscy uzyskują wymagane punkty. Koleżanki i koledzy gratulują, nowi klubowicze autentycznie się cieszą. Teraz można posiedzieć do północy. Do północy- nie dłużej bo jutro trzeba zagrać koncertowo – najpierw na mszy w Niedzielę Palmową – to już taka tradycja warsztatów, w później na koncercie w tejże świątyni.
Młodzież wymyka się przed północą a my z Markiem, Arturem, Karolem Jurczyszynem, jego kolegą z zespołu „Gorzowska Knieja” i jeszcze kilkoma chłopakami siedzimy dłużej. Teraz rozmowa dotyczy już nie tylko muzyki ale i polowań. To temat bardziej „ekskluzywny” bo okazuje się, ze sporo z sygnalistów myśliwskich, wbrew nasuwającemu się skojarzeniu, - nie poluje.
Rano człowiek by jeszcze pospał a tu już praktycznie od świtu po płacowych korytarzach niosą się dźwięki rogów. To młodzież trenuje do koncertu. Przez drzwi słyszę jak jeden z młodych sygnalistów mówi do mamy: „Mama, powiedz jak to grać. Wiesz, musze to czysto zagrać bo przecież jestem drugim parforsem i będzie mnie słychać." I jest w tym głosie takie przejecie, że… serce rośnie.
W niedzielę na dworze dżdżysto, w nieogrzewanym wiejskim kościółku zimno. Nikt jednak na to nie zważa. Wszyscy przejęci jak dzieciak przed pierwszą komunią. Rozgrzewają ustniki, przedmuchują instrumenty. Wreszcie Agnieszka, która dziś dyryguje daje znak.
55 trąb zagrzmiało! Maleńki kościółek napełnia się dźwiękiem. Miejscowi parafianie, którzy przyszli dziś z kolorowymi palmami w rękach słuchają uważnie. Wszak w ich kościele muzyka płynie raz do roku bo świątynia organów nie posiada. Msza, czytanie, podniesienie, muzyka. Jest naprawdę uroczyście. Na zakończenie proboszcz proponuje by jednak w przyszłym roku przenieść imprezę do głównego kościoła parafialnego. Widać, że i on jest pod wrażeniem.
Koniec nabożeństwa ale sporo parafian zostaje. Czas na koncert. Teraz prezentują się zespoły uczestniczące w warsztatach. Graja ci z Zamku w Bytowie i pięknie prezentujący się z swoich pelerynach zespół ZO PZŁ z Konina, uczniowie TL z Brynka i „mój” kołowy zespół z brójeckiego „Żurawia”, który wybrał sobie tak fatalną nazwę, ze jej nie będę tu przytaczał, gra „Gorzowska Knieja” i ktoś jeszcze, kogo nazwy nie zdążyłem zanotować. Szkoda, ze chłopaki z Tarnowa już pojechali ale oni mają do domu szmat drogi. A na koniec znów wszyscy rozstawieni wokół ołtarza grają kolejne myśliwskie marsze.
Starosta sulęciński Adam Basiński i miejscowy radny Mirosław Baranowski siedzą trochę jak na tureckim kazaniu. Adam przyznaje bez bicia: nie mam słuchu i wydaje mi się, że oni grają wciąż to samo. Śmiejemy się i idziemy na kawę i dobre ciacho. Jeszcze wspólny obiad i co rusz ktoś rzuca prawie sakramentalne zdanie: „Do zobaczenia na konkursach i na pewno w przyszłym roku w Garbiczu”. Kolejne warsztaty przechodzą do historii…..
Andrzej Brachmański
PS. A kto chce usłyszeć jak było niech zajrzy na fejsbukowe strony: Prawdziwych myśliwych i sympatyków łowiectwa”, „Myśliwych i Sympatyków łowiectwa”, Polski Związek Łowiecki i oczywiście profil Marka Kochana.